FAR OUT
2024
Far Out means distance, disconnection, and displacement.
But it is also radical and dope. In my head, I can see a generic hippie, expressing his psychodelic rapture in such a naive way.
I decide on a simplified form, close to a journal. For some time now, I have been fascinated with Leiris for some time now. It’s a hands-on story, simple and personal. Subjective in amplification. I write down my own experience. I went there with no other intention, than to witness and to photograph. I seek cold, peace, reflection, silence, longing – apart from the frost, I later experience none of this.
I have chosen the literal end of the world. A land of melting ice, apocalyptical vault in case of our extinction, extreme conditions and a getaway, which nobody asks any questions about. Virtual and potential end is – for myself and my praxis – a theme of significant importance, although I can’t explain why. I recon this place of exodus. Observe it, before it’s colonized once again – supposedly, as I heard there are plans to turn the derelict settlements into tourist destinations. So far, the land belongs to Norway and remains somewhat neutral, primarily of a scientific function. However, governments flex for influence over the archipelago, foreseeing its’ importance in the future. It seems as if I’m registering the beginning of laying the foundations for the museum of mankind. Involving myself in a common fantasy of exploring the polar circle, I become an exhibit and part of the story myself. Taking part in a commercial cruise, I am personally having a hand in this market of sensations.
The bones will perfectly conserve in the arctic ice. And once it’s thawed, they will dissolve in the never ending sun, right by the world’s peak.
Far Out to odległość, obcość i przemieszczenie.
Ale też ekstremum i odjazd. Mam w głowie obraz generycznego hipisa, który w ten naiwny sposób wyraża swój psychodeliczny zachwyt.
Zakładam uproszczoną formę, bliską dziennikowi. Jestem od pewnego czasu zafascynowany Leirisem. To historia bezpośrednia, prosta, osobista i w założeniu dokumentalna. Oczywiście subiektywna i w pewnym wzmocnieniu. Rozpisuję własne przeżycie. Pojechałem bez innej intencji, niż tylko doświadczać i fotografować. Szukam zimna, spokoju, refleksji, ciszy, tęsknoty – poza pierwszym, nie doświadczę potem żadnego z nich.
Wybieram się na kraniec świata. Kraina topniejącego lodu, apokaliptycznego skarbca na wypadek wymarcia, ekstremalnych warunków i ucieczki, o którą nikt nie pyta. Wirtualny i potencjalny koniec jest dla mnie i mojej praktyki wątkiem szczególnie istotnym, chociaż nie umiem wytłumaczyć dlaczego. Robię zwiad w miejscu exodusu. Obserwuję go, zanim stanie się na nowo skolonizowany – podobno są plany na obrócenie opuszczonych wiosek w obiekty turystyczne. Póki co, należący do Norwegii teren zachowuje względną neutralność, stanowiąc głównie ośrodek badań. Niemniej rządy przepychają się o wpływy nad archipelagiem, przewidując jego ogromne znaczenie w przyszłości. Wygląda więc na to, że rejestruję początek fundamentów muzeum ludzkości. Włączając się w zbiorową fantazję odkrywcy kręgu polarnego, sam staję się eksponatem i częścią tej historii. Biorąc udział w rejsie komercyjnym, samemu uczestniczę w rynku wrażeń.
Kości doskonale zakonserwują się w arktycznym lodzie. A kiedy ten stopnieje, wyschną w wiecznym słońcu, w najwyższym punkcie.